Nokturn
- Justyna Cholewiak
- 15 sty 2022
- 1 minut(y) czytania
Noc. Co jest w niej takiego, co pretenduje ją do bycia – ach, jak to szumnie brzmi – porą poezji? Bo coś jest niewątpliwie. Ale wcale nie chodzi mi tutaj o jakąś tajemniczą atmosferę, blade światło księżyca, szepty wśród ciszy, porozumiewawcze mruganie gwiazd, czy inne tego typu pobudzacze romantycznej wyobraźni. Bardziej o to, że noc wciąż – nawet w wielkich miastach, tych, co to nigdy nie śpią – nie do końca poddaje się pod panowanie człowieka. Zachód słońca łączy dwa światy – a właściwie należałoby powiedzieć: świat i nie-świat – bo to właśnie światło jest tym co określa zasięg władzy ludzkiej. To, co zwyczajne, dobrze znane, oswojone – jest oświetlone. Poza nim wkraczamy na teren sobie obcy. Teren Nienazywalnego. Budzący zarówno lęk, jak i fascynację – teren sacrum. Noc jest zaprzeczeniem codzienności. Nazwanie jest pierwszym warunkiem oswojenia – ale tutaj zwyczajne słowa przestają wystarczać, bo przestają cokolwiek oznaczać – nazywamy przecież coś, czego nie widzimy, a czego obecność jedynie niejasno – no bo jak inaczej – odczuwamy. Noc jest porą poezji, bo niektóre rzeczy zapisywalne (i rozumialne) są tylko w ciemności – ale wcale nie przez podobieństwo do czerni, tylko dlatego, że są zbyt jasne, żeby je było widać w dzień – i to może jest jakieś wyjaśnienie, dlaczego najważniejsze sprawy mają w zwyczaju chować się tam, gdzie dialog jest najbardziej utrudniony.
Comments